Dwa tygodnie temu odbył się organizowany przez UNICEF Maraton Genewski. Impreza duża, więc każda para rąk była na miarę złota. Nie wiem, czy ktoś nie doczytał, ale uprzedzałam, że w czwartek mogę przyjść, ale z "baby". Zaprosili to poszłyśmy. Na początku lekka konsternacja... Na szczęście nie trwała długo, bo Zosia udowodniła, że w towarzystwie umie się zachować.
Najpierw pozowała do wspólnego zdjęcia (bardzo ubolewam nad tym, że nie wpadłam na to, żeby jakieś cyknąć, mea culpa). Następnie zajęłyśmy swoje stanowisko. Mama pakowała, a Zosia nadzorowała wszystko, zajadająć się chlebem, bananem, ciasteczkami i popijając wodą. Następnie zerkając jednym okiem na swoją drużynę czytała książki i przeglądała pocztę na iphonie.
Jako, że Zosia jest supervisor'em nastawionym na wyniki, postanowiła sama pokazać, jak zwiększyć efektywność pakowania. Rozsiadła się na stole i zabrała się do dzieła. Na początku doszła do wniosku, że ulotki są zbędnę, więc postanowiła część wywalić na podłogę (niestety organizatorzy byli innego zdania). Następnie zaczęła rozpakowywać gratisy, żeby sprawdzić, czy prezentują wystarczający poziom. Zatwierdzone - można pakować. Żeby przyśpieszyć pracę, Zosia została asystentką i zaczęła wrzucać je sama do worków. Praca poszła sprawnie, po ok. 3h mogłyśmy wrócić do domu.
W sobotę Tata zajął się Zosią, a ja udałam się na wolontariat sama. Cztery osoby wypytywały mnie, gdzie mój mały pomocnik. Spał smacznie w domu z Tatą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz