Sprawa okazała się jednak bardziej skomplikowana niż nam się wydawało. Otóż rower Taty został prawdopodobnie stworzony dla bezdzietnych kawalerów. Rama jest piękna, zgrabna i powabna, ale niestety nie przewiduje miejsca na uchwyt mocujący krzesełko. Nasz faworyt odpadł w przedbiegach. Pół godziny do zamknięcia sklepów, a my nie mamy pomysłu co dalej. Tata podjął desperacką próbę. Wpadł do sklepu z rowerem i z mocnym postanowieniem, że nie wyjdzie dopóki mu jakiegośczegoś nie wymyślą :). Sprzedawca nie miał wyboru. Jak mus to mus. Na szczęście niektórzy producenci zdołali przewidzieć taką sytuację i stworzyli krzesełka montowane na bagażniku nie na ramie. Udało się.
Jeszcze kask i jazda. Nie wiem, kto projektuje szatę graficzną kasków dziecięcych, ale umówmy się, poczucia estetyki to on zbyt wiele nie ma. Wybór padł na niebieski w krokodylki. Były jeszcze do wyboru: wściekły róż, pomarańczowy w misie i czerwony w biedronki. Ech.
Sprzęt szczęśliwie nabyty. Pora na wyprawę. Zosia postanowiła podejść do wszystkiego z rezerwą. Nie zdradzała żadnych oznak ekscytacji. Jej mina raczej mówiła: "I to tyle? Mogę już iść spać?". Jak pomyślała, tak zrobiła. Oparła głowę o plecy taty i ucieła sobie drzemkę. Po przebudzeniu ukazał się jej sielski widok: zielone pastwiska pełne pasących się owieczek, winnice i góry. Żyć nie umierać. Bilans pierwszej wycieczki na duży plus: zero strat w ludziach i sprzęcie, tata zadowolony, mama wypoczęta, Zosia wyspana. Czego chcieć więcej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz