Zosia ostatnio bardzo mocno walczy o swoją samodzielność. Chyba powinno mnie to cieszyć? Otóż, cieszy, ale ... do czasu.
Radość ogromna wstąpiła w moje serce, gdy okazało się jakieś dwa miesiące temu, że Zosia może sama spuścić pieluchomajtki i załatwić do nocnika swoje potrzeby fizjologiczne. Na siłę jej odpieluchowywać nie zamierzam. Czekam, aż sama załapie co i jak. O ile z "grubszą" sprawą nie ma problemu od roku, o tyle z "chudszą" na razie zdarzają się częste wpadki. Nawet z nazewnictwem Zosia ma problem, bo według jej nomenklatury siku to kupa a kupa to siku. Tłumaczyliśmy, pokazywaliśmy ;) i nic. Dalej uparcie trwa przy swoim. Nie jest to jednak dla nas tak istotne. Ważne, aby wszystkie "sprawy" trafiały do nocnika. Postępy w tej dziedzinie mnie cieszą. Problemem jest to, że Zosia postanowiła przejść na kolejny poziom. Doszła do wniosku, że może sama ten pełny nocnik opróżniać. Może.... ale nie powinna. Raz na podłodze znalazło się małe "co nieco". Prosiłam, błagałam, tłumaczyłam, że tylko mama może wrzucać zawartość nocnika do sedesu. Mama i nikt inny. A już na pewno nie Zosia. Niestety nie poskutkowało. Dzisiaj Zosia zrobiła taki zamach, że cała zawartość nocnika wylądowała na podłodze. :/ "Zosia siama". Szkoda tylko, że "siama" nie chce później wszystkiego sprzątnąć z podłogi...
Zosia ma od zawsze pełny dostęp do swoich ubrań. Skarpetki, bluzki, spodnie. Wszystko pod ręką. Sama wybiera, sama się rozbiera, sama bałagani. ;) Jej samodzielność w doborze i odpowiednim zestawianiu ubrań bardzo mnie cieszy. Problem w tym, że po każdej sesji jest taki bałagan, że nic nie można później znaleźć. Dobrze, że bałagan zostaje w szufladach, a nie roznosi się po mieszkaniu - inaczej chyba bym osiwiała.
I jeszcze taka sytuacja z wczoraj. Zosia siedziała i dziubała w świeczkach zapachowych - jak to ma ostatnio w zwyczaju. Nagle wstała i oznajmiła: "Bjudne jence, tsieba umyć". Ja: "Pomóc?". Zosia: "Nie, ja siama". Biegnie do łazienki. Słychać szuranie przesuwanego stołeczka. Minęła minuta. Nagle stęki i jęki: "Mama, pomóś, mama". Idę. Odkręcam wodę. Cisza. 5 minut. 10 minut. "Wszystko w porządku?". "Tak" z zadowoleniem w głosie. Nagle słyszę pełen obrzydzenia krzyk. "Fuj, blech, fuj, blech". Wpadam do łazienki, a tam Zosia stoi na stołeczku i z pełną odrazy miną powtarza: "fuj, blech" i pokazuje na buzię pełną piany. Konsternacja. "Co się stało?". "Zosia myje ziemby, fuj, blech, mama ratuj" i pokazuje na swoją szczoteczkę i .... mydło do twarzy w tubce. Okazało się, że Zosia, która jest ostatnio na bakier z myciem zębów i trzeba się porządnie nagimnastykować, żeby ją do tego zachęcić, postanowiła, że "siama" umyje zęby. 15 minut trzeba było wymywać jej resztki mydła i zabijać posmak różnymi smakołykami. Także wyszła na swoje. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz