Pierwszy raz w bibliotece mamy już dawno za sobą. Zabrakło
jednak wpisu na blogu, dlatego teraz nadrabiam. Jak było? Super. Zosia w końcu
znalazła się w swoim żywiole i zachowywała jak stara wyjadaczka. Rozsiadła się
przy półce z książeczkami i zaczęła lekturę. Na zaczepki ze strony innych
dzieci reagowała spojrzeniem w stylu: „Czy mógłbyś/mogłabyś mi z łaski swojej
nie przeszkadzać?” Na wszelki hałas reakcją był wzrok pełen wyrzutu, jakby ktoś
bezcześcił jakieś miejsce kultu. Gdy kończyła przy jednej półce przechodziła do
kolejnej i mogłaby tak godzinami, gdyby nie to, że mama postanowiła, że na
pierwszy raz wystarczy. Jeśli zaś mowa o bibliotece, to wybór książek jest naprawdę duży i można znaleźć prawdziwe rarytasy. Jedynym
mankamentem dla mnie jest to, że większość książeczek dla najmłodszych jest po
francusku. Szczerze mówiąc liczyłam na to, że ze względu na wielonarodowość
sporo pozycji będzie po angielsku. Olbrzymim plusem jest możliwość wypożyczenia
aż 20 pozycji. Nie istnieje więc w zasadzie problem wyboru, co ma duże znaczenie. Dziecko nie musi się „czytelniczo” ograniczać i dostaje
komunikat: „świat książek stoi dla Ciebie otworem, czerp z niego ile chcesz”. Podoba
mi się również to, że w bibliotece jest pewnego rodzaju czytelnia – duże schody
prawie do sufitu, na których dzieci siadają z opiekunami i czytają
książki. Ze względu na atmosferę jaka tam panuje, postanowiłam, że będziemy z
Zosią raz w tygodniu chodzić do biblioteki, żeby mogła do woli oglądać książeczki
i przy okazji spotykać się z innymi dziećmi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz