sobota, 27 września 2014

Na kasztany

Od ponad tygodnia nasze spacery wyglądają niemal tak samo. Zosia, wkłada kaloszki (obowiązkowo!), bierze wiaderko i maszeruje szukać kasztanów. Niby nic specjalnego, a jednak...

Kasztanowców u nas na pęczki. Kasztany można byłoby zbierać reklamówkami. Jednak w zeszłym roku nie miałyśmy takiej możliwości. Ktoś z przedsiębiorstwa oczyszczania miasta był odrobinę nadgorliwy. Codziennie rano, zanim udało nam się wygrzebać na spacer, wszystkie liście i kasztany były wysprzątane. Przy odrobinie szczęścia można było kilka znaleźć. Cudem udało mi się na jakimś osiedlu wypatrzeć ogrodzony małym płotkiem wielki kasztanowiec. Oczywiście z poświęceniem wyzbierałam wszystko, co się dało.

W tym roku pływamy w morzu kasztanów. Są wszędzie: w przedpokoju, w pokoju, na balkonie, w pojemniku, w wiaderku, w pięciu różnych reklamówkach. Zosia codziennie zbiera wszystkie, jakie napotka na drodze. Ulubione są te w skorupkach. Rozdeptuje, wydziubuje i pakuje do kieszeni. Sezon kasztanowy trwa w najlepsze.

Marzy mi się jeszcze zbieranie żołędzi (koniecznie w czapeczkach!). Na razie trafiamy wyłącznie na jakieś twory żołędziopodobne. Tutaj chyba nie ma "polskich" dębów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz